środa, 15 października 2014

Rozdział 8

-Żałujesz?
-Że ich zabiłem? - zapytał.
-Tak - rzuciłam
- Gdybym kierował się sumieniem skończyłbym w wariatkowie. Mimo wszystko nie jest mi dobrze z myślą że musiałem pozbawić kogoś życia, żebym ja mógł żyć. 
Dostrzegłam na jego twarzy skruchę, a może po prostu udawał tak czy siak zapytałam:
-Jak to możliwe że cię nie złapali? 
- Nikt mi nic nie mógł udowodnić, z resztą i tak ciało kończyło w czyimś brzuchu. 
Przeszedł mnie dreszcz na myśl o tym że ktoś mógłby skończyć w brzuchu krokodyla australijskiego. 
- Poza tym -kontynuował- moi zleceniodawcy, oczyszczali mnie z zarzutów. Nikt się nie martwił, tymi typkami więc nie było problemu. 
- A co z tymi od wyścigów? - zapytałam, pełna wątpliwości czy chce to wiedzieć.
- Mam znajomości, więc każdy z nich skończył tam gdzie reszta,Nic nie mogli nam udowodnić - powiedział z nutą dumy w głosie. 
Mój żołądek wywinął fikołka. Z trudem utrzymałam jego zawartość w sobie. 
- W porządku? - zapytał Hemmings. 
- Nie wiem, - powiedziałam w tym samym czasie opanowując swój żołądek. - Jeszcze parę minut temu byłeś przeciwny, żebym brała udział w wyścigach a teraz nic. Zero protestów. 
- Byłem z tobą szczery a ty ze mną. uprzytomniłem ci jak wygląda mój świat. To bagno w które się pakujesz ma jeszcze wiele tajemnic ale nawet ja ich nie znam. Poza tym i tak wiem że wymiękniesz.Nie lubisz dragów ani trawki,  Każdy kto startuje ma broń, tak my też. W dodatku kreci się tam dużo dziwek. Wiesz szybki numerek bez zobowiązań. 
Teraz mnie dobił. Broń i dziwki. Bardziej chyba obrzydziła mnie moja wyobraźnia. A dlaczego? właśnie wyobraziłam sobie jak Luke pieprzy się z jakąś laską. Podobną do tej która była na imprezie i która się do niego kleiła. Kiedy tak o tym myślałam obrzydzenie szybko zdominowała zazdrość. Zazdrość? raczej ona bo aż krew mnie zalała na myśl o tym że jakaś laleczka się do niego dobiera. 
Odetchnęłam głęboko żeby oczyścić umysł i powiedziałam:
-Nie zniechęcisz mnie tak łatwo. Ale mam prośbę muszę przemyśleć sobie to wszystko więc bądź tak miły i nie kontaktuj się ze mną a razie. Jeśli pojawi się jakiś wyścig albo będzie coś równie ważnego niech któryś z chłopaków mi to przekaże. 
Wyszłam z pokoju z torbą na ramieniu i od razu pognałam do wyjścia. Nikogo nie było w domu więc wsiadłam na motor i pojechałam do domu.
Pędziłam z zawrotną prędkością ponad 200 km/h. Gdyby policja mnie złapała, dostałabym mandat jak nic. Na szczęście miałam prawko na motor. Nie obchodził mnie też świat obok.Kiedy dojechałam pod blok zdałam sobie sprawę że nie jest mi słabo ani nic. To chyba dlatego że mam głowę pełną myśli i nie mam czasu na wspomnienia, bo mój umysł w pełni zajmują moim nowi znajomi. Wzięłam kask ze sobą i zostawiłam motor pod kamienicą. Weszłam do mieszkania, od razu wyjęłam telefon z torby i schowałam go do kieszeni. Potem wyszłam. Musiałam pogadać z kimś kto o tym wszystkim wiedział. Pani Louisa wiedziała na pewno i znała odpowiedzi na moje pytania. Zanim wyszłam napisałam SMS-a do Irmy i Jamesa że jestem w domu i życzę im miłego wieczoru. Gdy stałam już przy drzwiach do mieszkania pani Louisy dzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, dzwonił Ash.
- Halo?- odebrałam
-Co się stało? gdzie jest ta biało czarna yamaha r6? - zapytał Irwin.
-Pojechałam nią do domu. Po tej rozmowie z Hemmingsem potrzebuje sobie to wszystko przemyśleć. 
- Trzymaj się Li - powiedział Ashton.
-Nie mam innego wyjścia. - rzuciłam i rozłączyłam się. 
Za nim zapukałam do pani Lou wysłałam Irwinowi SMS-a żeby jutro przyjechał po motor.
Zapukałam a drzwi otworzyła im jak zwykle uśmiechnięta pani Hemmings.
Weszłam do mieszkania i pognałam do salonu. Wnętrze jej domu było urządzone staromodnie ale i tak je uwielbiałam. Usiadłam na małej sofce obok jej bujanego fotela. To sofka smutku. Musiałam przyznać że była wygodna, małe kulki w niej i miękki materiał dostosowywały się do osoby na niej siedzącej. A skąd ta nazwa? otóż zawsze siedziałam tutaj kiedy byłam smutna albo jakiś problem wkradał się do mojego życia. 
Pani Lou wyłoniła się z kuchni niosąc dwa kubki jeden podała mnie i usiadła w bujanym fotelu. 
-Co się stało? - zapytała.
- Chodzi o Luke'a. - wyznałam 
- Przyznał ci się jak do tej pory żył i co robi nadal? - zapytała najspokojniej moja pocieszycielka. 
- Tak. Czy pani...? 
-Czy wiem o tym że był zabójcą na zlecenie, że się ściga i w każdej chwili może umrzeć lub nie daj Boże kogoś zabić? - zapytała przerywając mi. Nie odzywałam się więc odpowiedziała sobie sama. - Owszem wiem.
- Nie przeszkadza to pani? - zapytałam kompletnie zdziwiona. 
- Jestem jedyną rodziną Luke'a, jestem jego babcią, więc to oczywiste ze mi to przeszkadza. Ale nie mogę go z tego wyciągnąć, właśnie dlatego potrzebujemy twojej pomocy złotko. 
Dobrze wiedziałam jak mam mu pomóc, ale byłam w szoku że jego własna babcia tak spokojnie o tym mówi. Jakaś część mnie miała ochotę jej krzyknąć: "Ale to morderca więc czemu mam mu pomóc?!" na szczęście nie powiedziałam jej tego i słuchałam dalej:
- Czy wiesz jak to się stało że tylko ja nie odwróciłam się od mojego wnuczka? - zapytała starsza pani. 
Nie chcąc palnąć jakiejś głupoty pokręciłam przecząco głową a ona zaczęła opowiadać. 
-Wszystko zaczęło się kiedy Luke miał 15 lat, już wtedy sprzedawał narkotyki i kradł. To były jego początki. Kiedy sytuacja zaczęła się komplikować, postanowił wyjechać a raczej uciec z domu żeby nie pakować rodziców w kłopoty. Do dziś zastanawiam się jaki błąd popełniłam w wychowaniu mojego syna. 
- Ale co on ma z tym wspólnego? - zapytałam przerywając niegrzecznie. 
- Mój mąż umarł na raka jak Ron miał  11 lat. Musiałam sama go wychowywać. Było mi ciężko, samotna matka z synem. Sam rozumiesz. - powiedziała upijając łyk kakaa. - Kiedy Ron ożenił się z Rozalie miał zaledwie 19 lat. Rozalie to była bardzo miła i piękna kobieta. Na początku ich małżeństwo było pełne miłości. Wkrótce pojawił się na świecie Luke. Ron chciał mieć więcej dzieci ale Rozalie nie mogła mu ich już dać.  Okazało się że cierpi na rzadką chorobę. Kobieta która na nią choruje może urodzić maksymalnie jedno dziecko. Gdyby znowu zaszła w ciąże poroniła by  albo musiała wybierać między życiem swoim a dziecka na szczęście lekarze ostrzegli ich przed tym i nie doszło do tragedii. Luke miał 3 latka kiedy się o tym dowiedzieli, Ron zaczął znęcać się na swoją żoną. Szukała schronienia u mnie ale ja nic nie mogłam zrobić. Wysyłałyśmy Luke'a na rozmaite zajęcia, żeby jak najmniej czasu spędzał w domu. Jakieś 4 lata temu dowiedział się co ojciec robi jego matce.  Chciał zarobić dużo pieniędzy żeby móc ją od tego uwolnić ale to w co się wpakował tylko pogorszyło sprawę. Dlatego postanowił uciec. To złamało serce Rozalie więc popełniła samobójstwo. Mój syn obwinia o to własne dziecko. Na szczęście wyjechał z Australii i nie utrzymuje kontaktu z synem. Widzę jak mój mały anioł cierpi, błagam cię ratuj go póki jeszcze można i jest co ratować. - powiedziała pani Lou łapiąc mnie za rękę i patrząc prosto w oczy. Jej ciemno zielone tęczówki błagały mnie o to, ale ja bardziej skupiłam się na ich wyglądzie bo były znacznie ładniejsze od moich. Miały taki morski kolor, to po niej wnuczek odziedziczył piękne oczy.  Odwróciłam wzrok, nie widząc co odpowiedzieć. 
-Co myślisz o nim? o Luke'u? -zapytała nagle. 
_________________________________________________________________________

Ciut krótki rozdział :c ale nikt by się nie spodziewał że tak szybko napiszę hihi :D 
no więc dziękuje za miłe komentarze od moich anonimków :** jeśli będziecie to komentować to podajcie mi swoje imiona to może napisze coś dla was :) no to ponawiam swoją prośbę do was żebyście rozsyłali link do mojego bloga do znajomych, bardzo was proszę z całego serduszka i dziękuję jeśli ktoś mi pomoże <3 
do następnego :* 
Raven :) 

1 komentarz:

  1. Rozdział jest fajny i czekam na następny. Jestem Weronika

    OdpowiedzUsuń