wtorek, 21 października 2014

Rozdział 10

..... i w tym samym czasie usłyszałam jak ktoś za mną przyspiesza kroku a po sekundzie zaczyna biec. Nie wiele myśląc zrobiłam to samo. Puściłam się biegiem, w duchu modląc się żeby się o coś nie potknąć albo żeby moja astma nie dała o sobie znać. Jestem człowiekiem o słabej kondycji i wolałam biegać na krótkie dystanse, a 300 m ścieżka nie ułatwiała mi sytuacji.  Gdy jakoś udało mi się wyjść z tego mrożącego krew 
w żyłach parku przebiegłam przez jezdnie nie patrząc czy coś jedzie. Głupi błąd bo o mało nie wpadłam pod samochód ale tak szczerze to wolałam skończyć pod kołami auta niż dać się złapać jakiemuś mrocznemu typkowi. Zadowolona przystanęłam na chwile bo na moje szczęście zrobił się ruch na drodze. Nie wiem skąd ale to dobrze, bo mogłam złapać oddech. Po nie całych 5 min moja radość minęła bo niewielki sznur 
czterokołowych pojazdów zniknął równie szybko jak się pojawił a podejrzany gość spojrzał na mnie i uśmiechnął się złowrogo. Wywróciłam oczami i pobiegłam w stronę swojej kamienicy. Muszę przyznać że ten ktoś jest w  dobrej formie bo cały czas dreptał mi po piętach, jednak nie dam się tak łatwo. Dobiegając do kamienicy zauważyłam że ktoś z niej wychodzi. Teraz tylko zdążyć nim drzwi się zamkną i nie będę 
musiała szukać kluczy. Zgarnęłam się w sobie i przyspieszyłam, w ostatniej chwili przekraczając próg drzwi,z impetem wpadając na schody. Automatyczny zamek zeskoczył przypominając mi że się zamknął oraz że mój prześladowca nie ma jak wejść. Wzięłam głęboki oddech i poleciałam bo tego już nie można było nazwać chodzeniem do mieszkania. Zamknęłam się na każdy możliwy zamek. W końcu odetchnęłam z ulgą 
i poszłam wziąć prysznicu. Po 30 min siedziałam już odświeżona w kuchni popijając herbatę. Nagle zrobiło mi się słabo, nie mogłam oddychać. No tak dopiero teraz kiedy spadł mi poziom adrenaliny doszły do głosu konsekwencję mojego małego maratonu. Po omacku zaczęłam szukać inhalatora w szufladzie w kuchni gdzie zawsze był. 
-Maaaaam ciiię- wydusiłam, biorąc zawiniątko do ust. 
Po kilku minutach doszłam już do siebie, w prawdzie trochę pokaszliwałam ale to i tak nic w porównaniu z tym co by się stało jakbym nie znalazła inhalatora. Gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu aż podskoczyłam na krześle. 
-Jak dobrze że dzwonisz jeszcze się w życiu tak nie cieszyłam- powiedziałam do słuchawki. 
-Co się stało? - zapytał Hemmings.
- Możesz do mnie przyjechać?  Proszę, boję się - chlipnęłam i nie czekając na jego odpowiedź rozłączyłam się.Kiedy  nie musiałam się o nic martwić doszło do mnie co się stało. Przecież ten typek wciąż mógł być gdzieś niedaleko, a co by było jakby mnie złapał? po moich policzkach popłynęło kilka niechcianych łez. Przestraszona przytuliłam się do wielkiego misia o imieniu Fifi którego dostałam od Irmy i Jamesa. Miś miał z dobre 0,5 m więc było się do czego przytulać. Wyobraźnia zaczęła mi podsuwać najczarniejsze scenariusze a po głowie wciąż krążyło wiele myśli co by było gdyby....  Po jakimś czasie usłyszałam warkot motoru. Był mi tak dobrze znany i tak bardzo go lubiłam że miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia. Pukanie do drzwi sprowadziło mnie na ziemię. Wciąż jeszcze podenerwowana z Fifi pod pachą poszłam w stronę źródła dźwięku. Popatrzyłam przez wizjer nikogo nie było. Krew odpłynęła mi z twarzy co się do cholery dzieje?!
Nagle mój telefon odezwał się. 
-Halo?- odebrałam.
-Nie otwieraj drzwi słyszysz. Jestem w drodze. Nie otwieraj. - powiedział Hemmings i odłożył słuchawkę
Z tego co zrozumiałam to jakiś obcy koleś dobijał się do mnie a nie znajomy już niebieskooki. Szybko odsunęłam się na sam koniec małego korytarzyka, oparłam się o ścianę, osuwając się na podłogę. Skuliłam się przytulona do pluszaka z całego serca modląc się żeby wnuczek pani Louisy dojechał do mnie na czas.Po kilku minutach które wydawały się wiecznością rozległo się pukanie do drzwi. Bałam się na tyle że już nie 
miałam odwagi by podejść i sprawdzić kto znowu się dobija. Do moich uszy dobiegł dźwięk otwieranych zamków. Myślałam że się przesłyszałam, naprawdę chciałam wierzyć że to moja wyobraźnia. Skuliłam się jeszcze bardziej chowając twarz w w puszystej głowie Fifi. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Nagle ktoś wyrwał mi misia którego tak kurczowo się trzymałam i zamknął w żelaznym uścisku. Wtuliłam się w zagłębienie na szyi mojego wybawcy a w nozdrza uderzył mnie zapach męskich perfum pomieszanych z potem i krwią. 
-Boże Cornelia tak się martwiłem. - powiedział Hemmo.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć cieszyłam się jedynie z przyjemnego ciepła które od niego biło, niemal otaczając mnie niewidzialną powłoką kojącą nerwy. 
Nie przestając mnie przytulać zaniósł mnie do sypialni kładąc ostrożnie na łóżku. 
- Zaraz wracam - powiedział. 
Po kilku chwilach wrócił z dwoma kubkami w rękach oraz ręcznikiem zawieszonym na szyi. Podał mi naczynie z parującą cieczą.
-Co to? - zapytałam. 
-Melisa, może faktycznie zadziała uspokajająco. To.To teoria Caluma nie moja. 
Mówiąc to uśmiechnął się próbując dodać mi otuchy. Gdy miałam zapytać po co mu ręcznik, zdjął go razem z kurtką i moim oczom ukazała się biała koszulka z niewielką plamą krwi ciągnącą się od barku aż do 1 żebra. 
-Daj - powiedziałam biorąc od niego ręcznik. 
Chłopak ściągnął koszulkę odwracając się do mnie plecami. Przyłożyłam zimy materiał do rany, delikatnie zmywając zaschniętą krew.Gdy wszystko w miarę oczyściłam poszłam po apteczkę. Dopiero teraz jak musiałam znowu usiąść obok blondyna. zauważyłam jego silnie umięśnione ramiona,klatkę piersiową. brzuch. Na plecach idealnie widać było łuk jaki wyznaczał kręgosłup, lekko zarysowane żebra. Czułam jak trzęsie mi się dłoń gdy odkażałam ranę. Próbowałam się na niej skupić ale nagi tors mojego przyjaciela wciąż mnie rozpraszał i onieśmielał. Przykleiłam na 
niej dość sporych rozmiarów plaster. 
-Gotowe - oznajmiłam kładąc apteczkę na szafce nocnej. Sięgnęłam po kubek,upijając łyk melisy.
Mój towarzysz rzucił tylko krótkie dzięki po czym założył zakrwawioną koszulkę z powrotem. Podeszłam do niewielkiej komody, przeszukując szuflady. Chwilę później trzymałam już w rękach szary podkoszulek oraz czarne dresy. Rzuciłam je w stronę Luka. Wziął je bez słowa i poczłapał do łazienki. 
-Dzięki - powiedział wracając do pomieszczenia. 
- Spoko.
Tym razem to ja poszłam się przebrać w piżamy. Nie wiedziałam co się dziś stanie ale nie chciałam zostać sama, więc żeby rozwiać swoje wątpliwości zapytałam:
-Wracasz do chłopaków? 
-Nie po tym co się dziś stało. Nawet czołg mnie stąd nie ruszy. - odpowiedział, na co oboje wybuchliśmy śmiechem. 
Usiadłam na swoim łóżku przytulając się do Fifi. 
-Nie lepiej byłoby się przytulić do mnie niż do miśka? - zapytał niebieskooki.
- Że co?! - zapytałam po raz kolejny bo chyba się przesłyszałam. 
-Dobrze słyszałaś chodź 
-A co jeśli odmówię? 
-To zrobię tak - to mówiąc podszedł do mojego łóżka. Nachylił się i wziął mnie na ręce niczym małą dziewczynkę usadawiając się ze mną w ramionach na pościeli. 
-Co teraz zrobimy?- szepnęłam przytulona do jego ciepłego torsu.
-Chodzi ci o te akcje dziś?- nie odzywałam się więc mówił dalej- Już jutro wprowadzisz się do nas. Musimy cię mieć na oku.
Czyli mój domniemany wyjazd na studia nastąpi szybciej niż myślałam.
-Spokojnie póki nie wejdziesz w wyścigi nie zerwiesz kontaktu z rodziną 
Trochę uspokoiły mnie jego słowa,jednak nie na tyle mocno bym zapomniała o wydarzeniach z dzisiejszego dnia. Luke chyba wyczuł mój niepokój bo przygarnął mnie mocniej do siebie, głaszcząc po włosach i policzku. W końcu zasnęliśmy tak nie myśląc o niczym. 
Rano obudziłam się z głową na piersi blondyna, który muskała opuszkami moje ramię. 
-Dzień Dobry - przywitał mnie swoim promiennym uśmiechem. Za oknem świeciło słońce a do mnie uśmiechała się współczesna wersja Adonisa*
To chyba sen.
- Hej - odpowiedziałam podnosząc się. 
-Siedź- nakazał mi. - Mam dla ciebie niespodziankę. 

*Adonis grecki bóg,piękny młodzieniec


Ogłoszenia parafialne to już chyba normalka hihihihi :D
Tak więc na początek dziękuje za ponad 1000 wejść kochani jesteście <3 no i w końcu 10 rozdział rozpisałam się :D taki trochę do dupy chyba mi już weny zabrakło pod koniec co widać. Kibicujecie Cornelii i Lukowi? jeśli tak wymyślcie bromance dla nich :D najlepszy zostanie nagrodzony dedykacją :) Miłego czytania i wieczorku :* już nie przedłużam :D
a i jeszcze jedno rozsyłajcie link do bloga do znajomych
Dziękuje :*
Raven :*

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle genialny i ciekawy. Czekam jak zawsze na następny i życzę Ci weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny pomysł na blog :D lubię te klimaty ;) może Lunelia ? xD to pierwsze co przychodzi mi do głowy :) mam nadzieję ze next pojawi się nie długo bo jestem strasznie ciekawa co za niespodziankę przygotował Luke :) do przeczytania :*

    OdpowiedzUsuń